O portalu Radio Forum Archiwum Porady Czat E-mail Współpraca
II Wielka Wyprawa (lato 2003) - cz.5.
I Wyprawa
(lato 2002)


II Wielka Wyprawa
(lato 2003)
menu

III Wyprawa
(jesień 2003)




"Z Akureyri do Interioru"
trasa: Akureyri - Gullfoss - Mývatn - Dettifoss - Askja - Kverkfjöll - Aðalból
czas: 21 sierpnia - 26 sierpnia





AKUREYRI



Teraz, w sercu tego krateru jest wielkie jezioro. Woda w tym jeziorze jest zimna, ale tuż obok ścieżki jest mały kraterek (Viti), w którym można się spokojnie wykąpać. Ponieważ większość turystów wybrała małe gorące oczko, my, na przekór, skierowaliśmy swe kroki do Öskjuvatn, owego wielkiego jeziora w 'oku cyklonu'. Niestety nasza kąpiel nie trwała długo (o ile w ogóle można mówić, że się rozpoczęła; weszliśmy do wody zaledwie po kolana), gdyż woda była lodowato zimna. Natomiast interesująco wyglądały, pływające po wodzie, kawałki pumeksu.

Można znaleźć bardzo ciekawy punkt, z którego widać zarówno wielkie jezioro jak i małe ciepłe oczko. Są one oddzielone bardzo wąską skarpą, która mimo wszystko nie przepuszcza wody i jej poziom w obu zbiornikach jest inny. Również kolor jest inny: w Öskjuvatn woda jest przezroczysta, zaś w Víti - mętna, koloru turkusowego. Ale to nie koniec atrakcji: widok jaki rozpościera się na oba jeziora jest dopełniony przez przepiękne góry otaczające Öskjuvatn od południa.

Późnym popołudniem wjechaliśmy do Akureyri. Po zakwaterowaniu w hotelu Edda, poszliśmy na wieczorną przechadzkę po mieście. Skusiliśmy się na posiłek w całkiem niezłej i w miarę taniej restauracji Bautinn. Koło północy zaś, postanowiliśmy zrobić jeszcze raz rundkę po Akureyri i wykonać nocne zdjęcia miasta.

Ranek w Akureyri przywitał nas piękną i ciepłą pogodą. Korzystając ze „stołecznych” warsztatów, robimy ogólny przegląd samochodu, naprawiamy ostatecznie haki od klapy silnika. Mamy kolejne, całe popołudnie na zwiedzanie „małej” stolicy.

Dobrym punktem startowym do zwiedzania Akureyri jest niewątpliwie informacja turystyczna, mieszcząca się w budynku dworca autobusowego. Stamtąd prowadzą najciekawsze szlaki po mieście. Tuż obok, na pięknym wzgórzu, katedra luterańska, do której wiodą, od tej strony, fantastyczne ogrodo-fontanno-schody. Od strony głównej ulicy handlowej, wiodą już normalne, choć dość strome schody. Główna ulica handlowa, Hafnarstræti, jest bardzo przytulna i mimo, że mogą jeździć nią samochody, to nie ma rozgraniczenia między ulicą a chodnikiem; oprócz delikatnie namalowanych pasów i niewielkich elementów typu kamienne kule, ludzie i samochody są sobie równi.

Ale nie ma powodów do niepokoju o własną skórę przechodnia; nie słychać też naciskanych w złości klaksonów. Kierowcy są bardzo uprzejmi, zatrzymują się, przewidując, że pieszy będzie chciał przejść przez ulicę – chodnik (nawet jeśli pieszy nie chce wcale przejść :). Warto też odwiedzić którąś z licznych kafejek lub restauracji, a także narożną kafejkę internetową. Ale przede wszystkim warto zajrzeć do bardzo dobrze zaopatrzonej księgarni naprzeciwko. Z ciekawszych miejsc wartych obejrzenia, można wymienić sklepy z pamiątkami, ogród botaniczny, Nonnahús, wspomnianą już katedrę luterańską, Muzeum Regionalne (Minjasafnið), Rádhústorg, port.

Akureyri, z racji swojej wielkości, posiada dość duże lotnisko międzynarodowe, skąd można również wylecieć na Grímsey - wyspę, leżącą na kole podbiegunowym, którą odwiedziliśmy podczas naszej pierwszej wyprawy. W Akureyri jest kilka większych hipermarketów, gdzie, za w miarę rozsądne pieniądze, można zrobić zapasy na dalszą drogę. Dokupiliśmy również więcej filmów do aparatu (bo mądrość ludowa mówi: "weź dwa razy więcej filmów niż planujesz zrobić", ale w naszym przypadku okazało się, że dwa razy tyle, to za mało) i jak się miało później okazać, nawet dodatkowy zapas nie wystarczył. Wieczorem przyglądaliśmy się jeszcze zwyczajom młodzieży islandzkiej i ruszyliśmy, by rozbić obóz już poza Akureyri, w okolicach Ljósavatn.

GOÐAFOSS, ALDEYJARFOSS

Rano, z nowymi siłami, ruszyliśmy do Goðafoss – wodospadu bogów; żaden bóg nie powstydziłby się takiego wodospadu. Składa się on z trzech głównych części i spada do skalistego kanionu. Zrobiliśmy zdjęcia boskiemu wodospadowi z każdej strony, wykorzystując piękną pogodę.

Następnie, wzdłuż rzeki Skjálfandafljót (zachodnim brzegiem), ruszyliśmy w kierunku mniej uczęszczanego wodospadu, Aldeyjarfoss. Droga, na zachodnim brzegu rzeki, prowadzi przez leśne tereny, podczas gdy wschodni brzeg prezentuje odmienny widok: naga pustynia powulkaniczna.

Wreszcie jesteśmy na parkingu przy wodospadzie. Po dojściu do niższej części wodospadu stwierdzamy, że chyba rację mają przewodniki, nazywając go najbardziej fotogenicznym wodospadem – dzięki temu, że brzeg na którym stoimy jest wysunięty w głąb rzeki, dolną część wodospadu widać znakomicie. Po chwili zjawa się mała grupka ludzi z profesjonalnym sprzętem fotograficznym i rozstawiają statywy – oj, chyba będzie z tego jakiś folder... Dolna część wodospadu daje możliwość obserwacji arcyciekawych form kolumn bazaltowych, ale sam wodospad jest dość 'prosty'. Górna część wodospadu jest już ciekawsza: woda biegnie dwoma strumieniami i zakręca na samym progu. Fotografowanie górnego progu nie jest już tak łatwe i wymaga trochę gimnastyki oraz szerokokątnego obiektywu.

W drodze powrotnej do Jedynki, pojechaliśmy tym razem wschodnim brzegiem rzeki. Żegnały nas po drodze dwa pieski, jeden z nich był rasowym psem islandzkim.

MÝVATN

Dalej już prosto w kierunku Mývatn. Po minięciu jeziorka Másvatn (niektórzy turyści mylą podobno to jezioro z Mývatn i wracają zawiedzeni) wjeżdżamy na płaskowyż, z którego rozpościera się doskonała panorama na Mývatn i jego okolice. Pierwszym przystankiem jest Skútustaðir, przy którym znajdują się pseudokratery, przypominające swym wyglądem prawdziwe wulkany. Formacje takie tworzą się w procesie uwalniania gorącej pary wodnej powstałej na styku gorącej lawy z wodą.

Już tu zaczynają nam doskwierać tytułowi mieszkańcy tych okolic, czyli małe, przeklęte muszki (Mývatn = Jezioro Muszek) – potrafią być one bardzo natrętne, wciskają się do oczu, uszu, ust. Chmary ich są na tyle duże, że mogą skutecznie utrudnić fotografowanie. Od muszek uciekliśmy na chwilę zwiedzając, położone na wyżynie, Dimmuborgir – Skalne Miasto, gdzie naturalne rzeźby powstały ze szczątków lawy.

Wbrew przewidywaniom, muszki obecne są nawet w śmierdzącym siarkowodorem Hverir, w rejonie Namaskarð. Hverir, to głównie solfatary, gorące źródła i bulgoczące błota. Ten diabelski krajobraz znaliśmy z poprzedniej wyprawy, ale za każdym razem przyciąga on jak magnes – tutaj ziemia żyje i czuć jej oddech (nieświeży coprawda, ale zawsze).

Obóz rozbijamy na parkingu między Hverir a Reykjahlíð. Następnego dnia wyruszamy na zdobycie Hverfella (Hverfjalla) – wycieczka byłaby się udała, gdyby nie trzy czynniki: muszki, deszcz i mgła. Ale i tak dotarliśmy na sam szczyt krateru, wrażenie niesamowite!

Później zwiedzamy raz jeszcze Hverir, następnie Kraflę i pobliski krater Víti wypełniony turkusową wodą.

Bardzo ciekawym miejscem wartym odwiedzenia jest Leirhnjúkur – pole dymiących skał, bulgoczących błot (o wiele większe niż Hverir). Chodzi się po skałach, z których bucha wciąż gorąca para. Skały to oczywiście świeżo zastygła lawa, więc uczucie jest naprawdę nieziemskie – i znów to uczucie, że chodzi się po żywym organizmie, no i strach, że za chwile to wszystko się zbudzi...

Wracając z rejonu Krafli jedziemy zobaczyć Grjotagję – sieć podziemnych jaskiń, a przede wszystkim długą i wąską szczelinę w skałach, pod którą te właśnie jaskinie się mieszczą.



DETTIFOSS

Dalej jadąc Jedynką oraz drogą F862 docieramy do Dettifossa – największego, pod względem ilości przepływającej wody, wodospadu w Europie. Ten wodospad musi robić wrażenie – człowiek czuje się jak okruszek, nikły wobec potęgi natury. Podczas tej wyprawy, oglądamy wodospad od strony zachodniej i jak zwykle trudno jest powiedzieć, z której strony lepiej go oglądać...

Dalej, idąc w górę rzeki, znajduje się drugi wodospad - Selfoss, niższy, którego próg ma kształt litery V (patrząc od góry). Niestety, z zachodniego brzegu rzeki o wiele gorzej widać Selfoss, niż od strony wschodniej.



ASKJA

Po powrocie z Dettifossa, jedziemy z powrotem do Jedynki i po przejechaniu 15 km, skręcamy na południe drogą F88, w kierunku Askji. Obóz rozbijamy tuż przy drodze.

Rano szybko ruszamy dalej, by dojechać w pierwszej kolejności do pięknego brodu na rzece Grafarlandaá. Okolica zbudowana jest z czarnego piasku, a w pobliżu brodu znajduje się niski, ale uroczy wodospad. Jednak to nie jego wygląd daje sławę temu miejscu. To woda, właśnie z tej rzeki, ma najlepszy smak w całej Islandii. Próbowaliśmy i potwierdzamy: smak wody jest wyśmienity!

Dalej mijamy rezerwat rzeki Lindaá, tuż przy pięknej i monumentalnej górze Herðubreið. Jest ona nazywana Królową Pustyni i chyba jest w tym coś, bo góra króluje nad całą okolicą. Po drodze mijamy również niezmiernie ciekawy i groźny wodospad na rzece Jökulsa á Fjöllum o nazwie Gljúfrasmiður. Wodospad nie jest wysoki, choć woda kotłuje się w nim całkiem "ostro". Krajobraz okolicy wskazuje, że na tym obszarze miały miejsce ruchy tektoniczne, które w przeszłości zmieniły koryto rzeki i odsłoniły stare dno. Nowy nurt rzeki biegnie prawdopodobnie w szczelinie tektonicznej, która, z powodu swojej niedużej szerokości, czyni rzekę mocno wzburzoną. Brzeg natomiast obfituje w naturalne rzeźby szlifowane przez wodę przez tysiące lat...

Zatrzymujemy się dopiero przy Dreki. Tam, obowiązkowo odbywamy spacer wąwozem Drekagil. Na jego dnie wije się górski strumień, na powierzchni pływają... kamienie! Ale to nie koniec atrakcji: na końcu ślepej drogi znajduje się dość wysoki wodospad, który wprowadza wodę do wąwozu.

Po powrocie zostaje nam już tylko ok. 10 km do parkingu przy Askji. Gdy znajdujemy się wewnątrz płaskowyżu, otoczonego zewsząd przez góry majaczące na horyzoncie, dreszcz przebiega po plecach. Wystarczy zdać sobie sprawę, że te góry i ten płaskowyż to jeden wielki krater gigantycznego wulkany, który wieki temu wyrzucił straszliwą ilość materii.

Szlak, który prowadzi od parkingu do jeziora, przez pustynię Askji, również dostarcza wielu wrażeń estetycznych. Co prawda nie widać samego jeziora, które otoczone jest jakby wałem ziemnym, ale za to krajobraz jest iście marsjański. To, że jest to Ziemia, a nie Mars, przypominają nam tylko małe grupki turystów...

Już na początku szlaku znajduje się czerwonawy stożek małego wulkanu, na który prowadzi stroma ścieżka wydeptana w żużlu i keramzycie. Wprawdzie po tym krótkim wypadzie w górę wulkanu, kłuje nas w butach ostry keramzyt, ale zdobycie wspominianego krateru było tego warte.

Napisy ostrzegają przed schodzeniem ze szlaku. Rzeczywiście, zejście parę metrów w bok powoduje, że nogi zapadają się nagle w grunt... Co najciekawsze, jest koniec lata, a tu wciąż jeszcze leżą połacie lekko przybrudzonego śniegu, to nie dziwi, gdy weźmie się pod uwagę, że jesteśmy na wysokości ok. 1000 m n.p.m.



KVERKFJÖLL

Wracamy drogą F894 i F910 do skrzyżowania, skąd droga F902 wiedzie nas prosto do Kverkfjöll.

Do końca drogi dojeżdżamy w nocy, więc rozbijamy się na noc prawie u celu. Rano stwierdzamy, że do celu dzieli nas tylko nurt dość burzliwej, wyglądającej na głęboką, rzeki o nieprzezroczystej wodzie. Aby sprawdzić, czy nasz pojazd nie zatonie, z kawałka drutu i kamienia budujemy głębokościomierz, na którym co 30 cm mocujemy kawałek taśmy klejącej. Pomiary wykazały głębokość poniżej 60 cm, więc z duszą na ramieniu i w wielkim skupieniu wjeżdżamy do rzeki, włączywszy uprzednio napęd 4x4. Koła zanurzyły się całe, ale udało się, ufff!

Jeszcze tylko kawałek i jesteśmy na miejscu. Stąd tylko mały spacerek i już widzimy ogromną lodową jaskinię, z której wypływa lodowcowa rzeka. Ponieważ rzeka jest bardzo wartka i dość głęboka, niemożliwe stało się zajrzenie do środka. Niestety, z braku czasu nie możemy wejść na lodowiec, by zobaczyć drugą z lodowych jaskiń. Delektujemy się za to widokiem tego pięknego lodowca – to naprawdę niezapomniane miejsce. W tej okolicy lód styka się z gorącymi źródłami, które rzeźbią lodowiec według tylko sobie znanego scenariusza... Rekomendujemy jednak znalezienie tych kilku godzin czasu, by wybrać się do wyżej położonych jaskiń.

Naszym celem jest jednak dotarcie do rzadziej odwiedzanego Hveragil, znajdującego się po drugiej strony lodowca. Aby tego dokonać, wracamy drogą F902 (podziwiając okoliczną surową, ale kolorową roślinność) do skrzyżowania z nieoznaczoną drogą, łączącą F902 z F903. Mniej więcej w połowie drogi, odchodzi w ledwo, na południe, widoczny nieoznaczony szlak. Odległość pomiędzy tym skrzyżowaniem a naszym celem to ok. 30-35 km. Szlak wiedzie przez ekstremalny teren, idealny na zawody typu off-road. Droga schodzi piaszczystym zboczem nawet pod kątem 60°. Dla naszego Jeepa nie było trudnością pokonanie takich przeszkód, jednak, gdy zaczęły się pola lawy, z których wystawały ostre skały o wielkości mogącej powodować zniszczenie podwozia, samochód musiał zostać, a my poszliśmy dalej.

Odległość do celu była jednak zbyt duża – zrobiliśmy sobie jedynie kilkugodzinny marsz, by zobaczyć Kverkfjöll z drugiej strony oraz by podziwiać pobliski masyw Brúarjökulla. Żałowaliśmy jedynie, że czas poświęcony na nieudaną wyprawę do Hveragil, nie przeznaczyliśmy na dotarcie do wyższych partii Kverkfjölla. Ale nic straconego, na pewno tu wrócimy!

Ponieważ wyprawa w Interior i liczne drogowe 'atrakcje', spowodowały dość duże zużycie paliwa, zawartość baku zbliżała się do niebezpiecznie niskiego poziomu. Czym prędzej musieliśmy wrócić do cywilizacji, by zaopatrzyć naszego 'głodomora' w świeżą porcję energetycznego jedzonka. Najbliższy 'wodopój' dla koni mechanicznych był w znanej nam już farmie Aðalból. Nie pozostało nam nic innego, jak ruszyć prosto do tej naszej Mekki. Bardzo ciekawy okazał się przejazd mostem nad rzeką Kreppa, której spienione i oszalałe wody zdawały się burzyć dość niewinnie wyglądający most. Dopiero późno w nocy dotarliśmy do stacji benzynowej i, aby coś przekąsić, udało nam się kupić... polski wyrób (tym razem nie Prince Polo a Elitesse). Ruszyliśmy, mimo późnej pory, na północ. Dojechaliśmy do Jedynki i rozbiliśmy obóz w okolicy drogi na Dettifoss.

Potem przemykamy szybko przez Akureyri i wybieramy się na podbój Zachodnich Fiordów...