O portalu Radio Forum Archiwum Porady Czat E-mail Współpraca
II Wielka Wyprawa (lato 2003) - cz.7.
I Wyprawa
(lato 2002)


II Wielka Wyprawa
(lato 2003)
menu

III Wyprawa
(jesień 2003)




"Od Snæfellsnes do Þingvellir"
trasa:Stykkishólmur - Arnarstapi - Glymur - Delidartunguhver - Surtshellir - Kjölur - Gullfoss i Geysir - Þingvellir
czas: 1 września - 5 września





SNÆFELLSNES

Po objechaniu "podgardla" fiordów zachodnich czeka nas przygoda: jedna z opon w Jeepie pękła w drobny mak. Wymiana, ze względu na zwykły (niski) podnosnik, zajmuje nam ponad godzinę. Wreszcie dojeżdżamy do sielankowego miasteczka Búðardalur, w którym na stacji benzynowej bardzo miła pani sprzedająca nam jedzenie, słysząc naszą polską mowę, mówi nam łamaną polszczyzną "dzień dobry"... Zaskoczeni pytamy po polsku kim jest, lecz odpowiedzią jest uśmiech i tłumaczenie, że ona dopiero uczy się polskiego, bo przyjechała z Argentyny (!) i ma męża Polaka. Po takiej historii nie wypadało nie zamówić jeszcze czegoś do jedzenia i podziękować po hiszpańsku :) Niestety w Búðardalur nie mają odpowiednich dla nas opon. Kontynuujemy więc naszą podróż trochę z duszą na ramieniu. Nie jedziemy jednak na południe a skręcamy na magiczny półwysep Snæfellsnes. Minąwszy piękne skaliste klify i wysepki sterczące z morza, docieramy pod wieczór do Stykkishólmur. Krótkie zwiedzanie i wyjazd poza miasto w poszukiwaniu jakiegoś "guesthouse'u". Rano wracamy do miasta, by szukać przede wszystkim warsztatu z oponami, okazuje się, że naszego rozmiaru nie ma (w ogóle to parę opon na krzyż mają, w tym kilka z Dębicy!). Jedyne wyjście sprowadzić z Reykjavíku... Ale to "uziemia" nas na 5 godzin, a planowaliśmy nadrobić straconą szansę na oglądanie wielorybów, a więc znów wieloryby będą musiały zaczekać. Starcza nam czasu jedynie na wejście na Helgafell (to w te okolice dotarł Daniel Vetter, który napisał pierwszy polski przewodnik po Islandii).

Udaje się w końcu wymienić opony i teraz jedziemy wzdłuż Snæfellsnesu podziwiając wulkany, skały, klify i wodospady, których tu również nie brakuje. Odwiedzamy przetwórnię rekinów (niestety jest po sezonie i nie mają żadnej sztuki na pokaz).

Jedziemy dalej przez Grundarfjörður, nad którym króluje majestatyczny Kirkjufell. Dalej odwiedzamy Ólafsvík, gdzie wpisując się do księgi gości w kościele, spostrzegamy, że parę dni wcześniej odwiedzili to miejsce również turyści z naszego kraju. Nastepny przystanek to Rif i tu niespodzianka: olbrzymie kolonie ptaków stojące jak wojsko na nadbrzeżu... niesamowity widok, jakby te ptaki były wytresowane! Stoją w równych odległościach i czekają nie wiadomo na co... Dalej mijamy jeszcze Hellisandur i wysoką wieżę radiową i zatrzymujemy się na nocleg.

Niestety przez cały poprzedni dzień mgła zasłania nam głównego bohatera czyli Snæfellsjökulla, który powinien być tuż obok... w tym 'mleku'. Nowy dzień i nowa mgła... czyżby lodowiec był zmyślony? Może go nie ma??? Przy farmie Malarif podziwiamy latarnię oraz niezwykłe skałki. Zatrzymujemy się na chwilę na farmie Laugarbrekka, miejscu urodzin kobiety, która jako pierwsza urodziła białego mieszkańca Ameryki. Mowa tu o Guðríður Þorbjarnardóttir, nie mającej sobie wówczas równych, podróżniczce.

Dalej docieramy do Arnarstapi, gdzie znajduje się słynny łuk skalny tuż przy klifach oraz szereg jaskiń.

Nadal gęsta mgła opatula Snæfellsjökulla, więc skoro nie mamy doznań wzrokowych udajemy się do jaskini śpiewu (Songhellir), gdzie echo wspomaga każdego śpiewaka. Dalej niestety nasza droga oddala nas od niewidzialnego lodowca, choć cały czas patrzymy się za siebie... Jedziemy południowym brzegiem półwyspu mijając wiele mniejszych i większych wodospadów. Następnym przystankiem jest podwójna atrakcja: średniej wysokości wodospad, a tuż obok niego źródło... ale nie takie zwykłe... płynie z niego czysta woda gazowana! Atrakcja ta pod nazwą Rauðamelsölkelda znajduje się zaledwie kilkanaście kilometrów od drogi głównej (54), naprzeciwko zjazdu na drogę 567.



BORGARNES I AKRANES

Tu już właściwie kończy się półwysep, a my mkniemy dalej drogą 54 w kierunku Borgarnes. Jest to bardzo malowniczo położone miasto na wąskim cyplu i jednej wyspie, na którą prowadzi most. W mieście jest leśny park, więc można sobie odpocząć w cieniu drzew... My wykorzystujemy mały punkt informacji turystycznej by zakupić rzadziej spotykane książki.

Z Borgarnes droga prowadzi nas do drugiego dużego miasta Akranes, które leży na końcu takiego dość szerokiego półwyspu, pośrodku którego znajduje się wzgórze Akrafjall. Akranes to nie tylko pięknie położone miasto, ale również centrum islandzkiej kartografii. Znajduje się tu islandzki urząd pomiarów geodezyjnych oraz wydawnictwo kartograficzne. O "zmaganiach" kartografów duńskich z Islandią 100 lat temu można dowiedzieć się w podmiejskim muzeum.

Jest już popołudnie, więc nie zwlekając jedziemy dookoła Hvalfjörður (rzadko kto tędy jeździ po wybudowaniu tunelu).



GLYMUR, REYKHOLT I SURTSHELLIR

Ale właśnie na samym końcu fiordu znajduje się droga w głąb lądu, na jej końcu parking, a dalej szlak do najwyższego islandzkiego wodospadu o ok. 200 m wysokości. Pogoda nas nie rozpieszcza: raz mieliśmy mżawkę, by za chwilę mocno smażyło nas słońce... Ale nie zrażały nas warunki atmosferyczne, naszym celem był Glymur. Trzeba przyznać, że nawet sam szlak do giganta jest niezwykły, po krótkim spacerze przez płaskowyż dochodzi się do przelotowej jaskini! A to dopiero początek – następnym punktem programu jest przejście nad rwącym strumieniem po kamieniach i śliskiej belce – do pomocy jest stalowa lina, która z jednej strony ułatwia przejście, ale kiwając się na boki powoduje ciekawe efekty – z daleka wygląda to jak taniec na linie... Dalej musimy się wdrapać po śliskim korycie mniejszego strumienia, i dalej już ciągle była tylko dość ciężka wspinaczka. Warto wspomnieć, że oznaczenie szlaku nie jest zbyt widoczne, więc często mieliśmy przystanki, by sprawdzić którą stroną lepiej będzie pokonywać strome wzniesienia. Przez całą wspinaczkę towarzyszyły nam fragmenty gigantycznego wodospadu, którego podstawa ginęła w głębokim kanionie. Ale udało się – dotarliśmy! Widok jest niesamowity, piękno tego miejsca sprawia, że żal zrobiło nam się tych turystów, którzy na Islandii zobaczyli tylko Geysir i Gullfoss.

Zejście tą samą drogą okazało się dużo trudniejsze, gdyż nie mogąc patrzeć się do tyłu często ślizgaliśmy się po prostu na ślepo. Przyroda wynagrodziła nam jeszcze inaczej trud wspinaczki – po drodze jest sporo małych strumyczków, w których płynie czysta krystalicznie i bardzo smaczna woda, którą gasiliśmy pragnienie. Dziś na myśl o smaku tej wody z obrzydzeniem patrzę na zamkniętą w plastikowej butelce wodę mineralną. Cały wypad zajął nam jakieś 6 godzin, ale że jeszcze było widno, to po przebraniu mokrego ubrania na suche i zjedzeniu posiłku pomknęliśmy z powrotem drogą 47 do zjazdu na północ drogą 520. Jadąc bocznymi drogami (m.in. 517) dojechaliśmy w nocy w okolice Reykholt, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg. Rano jednak wróciliśmy do drogi nr 50 by zwiedzić gorące źródła w okolicy Delidartunga – miejsce to oprócz potężnych bijących źródeł oferuje zakup warzyw z pobliskich geotermalnych plantacji. Znajduje się tam również elektrownia geotermalna mieszcząca się w nowoczesnym budynku. Część gorącej wody spływa do rzeki w związku z czym można się w tej rzece nawet wykąpać. Delidartunguhver, to największe, nie tylko na Islandii ale i w całej Europie, gorące źródło. Wypływa z niego woda o temperaturze 97°C, z szybkością 180 l/sek. Od 1981 r. z wody z tego źródła korzysta Akranes i Borgarnes (rurociągi o długości 34 i 64 km).

Następnie, pojechaliśmy do serca Reykholt – historycznego miejsca, gdzie mieszkał i tworzył najsławniejszy islandzki twórca sag Snóri Sturlusson, który został zamordowany z rozkazu króla norweskiego właśnie w tym miejscu w XIII w. Niesamowity jest fakt, iż do dziś przetrwał basen skonstruowany przez Mistrza. Jest oczko wodne, do którego ciepłą wodę poprowadzono z okolicznych gorących źródeł. By Norwegia nie kojarzyła się tylko źle Islandczykom, już w czasach nowożytnych najsłynniejszy norweski rzeźbiarz Vigeland stworzył pomnik pisarza, który Norwedzy podarowali Reykholt. Teraz w tym miejscu działa centrum naukowe zajmujące się twórczością pisarza i sagami. Trwają też prace archeologiczne...

Po wizycie w "wiekach średnich" wróciliśmy do naszej trasy, która wiodła nas w interior, a konkretnie w stronę lodowców. Drogą 518 dojechaliśmy najpierw w okolice wodospadów Hraunfossar oraz Barnafoss, które odwiedziliśmy ponownie po rocznej przerwie. Dalej jadąc przejechaliśmy przez prawdziwe lasy w okolicy Húsafell.

Dalej, już kamienistą górską drogą, podążyliśmy do odmiennej atrakcji: rozległej jaskini podziemnej (a właściwie podlawowej) Surtshellir. Zwykle jaskini kojarzą nam się z otworem w ścianie skalnej; tym razem jaskinia leżała dokładnie pod naszymi stopami i stanowiła niejako poziom piwniczny dla gruntu. Cały okoliczny teren to jedno wielkie pole lawy. Lawa zastygając w kontakcie z parującą wodą wytworzyła wielkie puste przestrzenie, które prawdopodobnie kiedyś były nurtem odparowanej rzeki. Pospacerowaliśmy po jaskini tylko kawałek, mimo, że można przejść nawet kilka kilometrów nawet spacerkiem przeskakując ostrożnie z jednej wielkiej bryły skalnej na drugą. Po wyjściu z jaskini okazało się, że chyba trafiliśmy do innej Islandii, pogoda szybko się zmieniała i wiejący początkowo silny wiatr zamienił się w huragan zdolny przewrócić człowieka. My jednak planowaliśmy dalszą drogę doliną pomiędzy lodowcami. Ale wczesniej pożegnaliśmy się z widniejącym nad horyzontem Eiríksjökullem.



KALDIDALUR

Następnie przejeżdżamy F550, doliną Kaldidalur pomiędzy lodowcem Ok a lodowcami Langjökull i Þórisjökull. Spotkaliśmy niesamowite wręcz tęcze rozpostarte nad okolicą.



KJÖLUR

Dalsza droga powiodła nas prosto w okolice Parku Narodowego Þingvellir. Jednak huraganowy wiatr i poziomy deszcz, uniemożliwiający robienie zdjęć, zmusiły nas do zmiany planów. Aby nie tracić czasu, postanowiliśmy pojechać do Hveravellir w Kjölur. Przejechaliśmy więc koło Geysira i Gullfossa – wykorzystalismy chwilowy brak deszczu do zrobienia zdjęć wodospadu.

Przez większą część nocy jechaliśmy na północ słynną drogą F35 zwaną popularnie Kjölurem, towarzyszyła nam wichura i deszcz... Nocleg na nieosłoniętej przestrzeni przepojony był chwilami grozy, gdy wichura trzęsła całym pojazdem, przywodząc nam wizje odfrunięcia z jakąś trąbą powietrzną do krainy Oz. Na szczęście siła wiatru wystarczyła tylko do bujania nas do snu. Najgorsze przewidywania się spełniły i wbrew nadziejom, rano pogoda nie zmieniła się na lepsze. Po dojeździe do Hveravellir mała frustracja: pada, pada i wieje... Próby robienia zdjęć z wnętrza samochodu nie wydają się szczęśliwym rozwiązaniem, więc czekamy. Nagle wiatr trochę cichnie, deszcz przestaje padać! Nie myśląc ani chwili pędzimy na parking bliżej gorących źródeł, wyskakujemy i w iście błyskawicznym tempie przebiegamy całą trasę pomiędzy wszystkimi solfatarami i wodotryskami robiąc zdjęcia. Ale nie ma tak dobrze, w połowie trasy zaczyna znów padać, więc już zmoknięci wracamy do samochodu – szczęśliwi, że dane nam było porobić tych parę zdjęć.

Jedziemy z powrotem Kjölurem, trzymając kciuki za poprawę pogody.



GULLFOSS I GEYSIR

Pogoda może ciut lepsza, ale daleko jej jeszcze do stanu "używalności". Przy Gullfossie i Strokkurze znów krótka seria zdjęć w deszczu.



ÞINGVELLIR

Jedziemy jednak do Þingvellir, tam już czeka na nas przecież malowniczy wodospad Öxarárfoss, którego wody przelewają się nad krawędzią rozpadliny wytworzonej przez rozsuwające się płyty tektoniczne. Niektórzy twierdzą, że w tym miejscu spotyka się Europa i Ameryka, ale to tylko częściowa prawda, gdyż między tymi kontynentalnymi płytami znajduje się mniejsza mikropłyta tektoniczna w kształcie trójkąta, jest to oczywiście płyta islandzka. Stąd nie dziwi fakt, że niektórzy twierdzą, że Islandia to nie Europa i nie Ameryka – to świat sam w sobie... można by rzec "subkontynent Islandia". Rzeka Öxará, która płynie przez pewien czas rozpadliną, w pobliżu zabudowań kaplicy Alþingu wylewa się na drugą stronę rozpadliny by zasilić potężne jezioro Þingvallavatn. Wszystko wokół to stara lawa, na skałach widać ślady po marszczeniu się naskórka gęstniejącej lawy. Miejsce naprawdę uduchowione to nie tylko dlatego, że ponad tysiąc lat zebrał się tu po raz pierwszy Alþingi. Cała okolica wygląda wspaniale, gdzieniegdzie ten teren porastają drzewa, reszta jest zielona od traw i mchów.

Z tych okolic do stolicy doprowadzana jest gorąca woda. A do stolicy jest już tylko jeden skok... Więc nie myśląc dłużej wykonujemy ten skok i drogą 36 dojeżdżamy do przedmieść stolicy Mosfellsbær a dalej już do centrum...